top of page
  • Sand_traveltheworld

72h we Lwowie

Tym razem wywiało nas na 3 dniową wycieczkę na Ukrainę, a dokładniej do Lwowa. Bilety w dwie strony z Poznania, linią WizzAir, kosztowały nas 78PLN za osobę. Nocleg zarezerwowaliśmy przez stronę booking.com (tutaj). Za apartament dla 4 osób na 3 noce zapłaciliśmy 3600UAH (ok. 550PLN). Mieliśmy także możliwość wynajęcia tego samego mieszkania o 100PLN taniej. Jednak w związku z niepewną sytuacją w branży podróżniczej, woleliśmy dopłacić po 25PLN na głowę i czuć się spokojnie, że w razie wprowadzenia lockdownu, anulowania lotu, itd. odzyskamy swoje pieniądze. Podczas poszukiwań mieszkania natknełam się na dokładnie ten sam apartament, ale na stronie Airbnb. Co najciekawsze był on prawie 100PLN droższy od ceny, którą ostatecznie zapłaciliśmy, więc wcale tak źle nie wyszliśmy. To jest dobry przykład tego, że warto korzystać z różnych stron oferujących noclegi, aby skorzystać z najbardziej korzystnej oferty.


Zacznijmy naszą podróż od kwestii formalnych. Podróżując w tym momencie na Ukrainę należy posiadać certyfikat pełnego zaszczepienia, lub negatywny wynik testu PCR. Dodatkowo wymagane jest ubezpieczenie zdrowotne, obejmującego m.in. leczenie na COVID-19. Wszystkie dokumenty sprawdzane są zarówno przed, jak i po wylądowaniu. Ponadto, aby na miejscu zjeść w jakiejkolwiek restauracji, albo wypić w barze przy wejściu należy okazać certyfikat szczepenia.


Walutą obowiązującą na Ukrainie jest Hrywna. Aktualny kurs UAHPLN to 0,16PLN. Revolut niestety nie ma w swojej ofercie hrywien. Mimo to jeśli chcecie płacić kartą to go polecam, ponieważ rozliczenia transakcji płatności kartą przewalutowywane są najpierw na USD, a dopiero później na UAH. W związku z czym w Revolucie możecie sami wymienić sobie pieniądze na USD po dobrym kursie, co wyjdzie na pewno bardziej opłacalne niż kurs po jakim polskie banki dokonują przewalutowywań.

My jednak postanowiliśmy wymienić złotówki bezpośrednio na hrywny w polskim kantorze, co okazało się niełatwym zadaniem, ponieważ były one dostępne tylko w kilku wrocławskich kantorach, w Żaganiu niestety nigdzie. Pieniądze można rówież wymienić po dotarciu na miejsce, ponieważ kurs jest identyczy, a PLN dostępne praktycznie wszędzie. Nie polecam wymiany na lotnisku ze względu na słaby kurs.


Pora odlecieć


Dzień 1


Tradycyjnie, jak podczas każdego lotu, ledwo po zajęciu miejsc w samolocie oczy pomału zaczynały zamykać się do drzemki, nie pozwalając przeczekać nawet startu samolotu. Próbując wygrać tą walkę stety, niestety po raz kolejny byłam na przegranej pozycji i przeniosłam się teleportem do miasta docelowego. Pomimo iż komputer podczas odprawy rozrzucił nas po samolocie, dla śpiących całą drogę nie zrobiło to żadnej rónicy. Punktualnie jak w zegarku samolot zetknął się z ziemią o godzinie 13:15 czasu lokalnego. Czekała nas jeszcze kontrola paszportowa i można ruszać na podbój miasta.

Aby wydostać się z lotniska mamy kilka opcji: autobus, taxi, wynajęty samochód lub z buta. My wybraliśmy opcję nr. 2. Po zalogowaniu się do darmowej sieci na lotnisku zamówiliśmy UBERA, który zjawił się przed terminalem zaledwie po trzech minutach, nie pozwalając tym samym zapalić nawet powitalnego papierosa. Wpakowaliśmy się w czwórkę do czarnego Audi i pomknęliśmy prosto do Apartamentu. Kierowca był bardzo miły i komunikatywny. Po drodze pokazywał nam różne lwowskie "atrakcje", które warto zobaczyć. Z lotniska do miejsca docelowego przejażdżka zajęła ok. 20min (8km) i kosztowała tylko 20PLN.

Warto wspomnieć, że dzień wcześniej pracownik naszego hotelu skontaktował się ze mną, aby potwierdzić nasz przyjazd oraz przekazać jak dostać się do budynku oraz gdzie znaleźć klucze. Po wyjściu z taxi postąpiliśmy zgodnie ze wskazówkami i po krótkiej chwili byliśmy już u siebie. Szybka toaleta i mogliśmy ruszać na miasto w poszukiwaniu miejsca na obiad, gdyż wszyscy zaczynaliśmy pomału umierać z głodu.

Minęliśmy operę, starszych panów grających w szachy na łąwczkach, bryczki zaprzegnięte w konie, kilka klimatycznych uliczek i już byliśmy na rynku. Pomimo doskwierającego głodu stanęliśmy jak sieroty na środku Starego Miasta, nie mogąc zdecydować się dokąd chcemy iść. Całkowicie przypadkiem wybór padł na restaurację Kryjówka. Weszliśmy do kamienicy, w której rzekomo miała znajdować się lokal, jednak w korytarzu nie było żadnego szyldu prowadzącego do celu, jedynie kierujące do różnych biur. Po krótkiej chwili minęła nas para Ukraińców pytając nas czy to tu jest Kryjówka. A skąd ja mogę wiedzieć, też szukamy tego miejsca?!

Parka zapukała do drzwi na końcu korytarza. Po kilku sekundach otworzył je starszy pan z kałachem w ręce wykrzykujący Hasło!? Chłopak wymamruczeł coś cicho pod nosem i odźwierny wepchnął ich do środka, zatrzaskując nam przed nosem drzwi.

Skoro oni weszli to i my możemy. Zapukaliśmy do drzwi i sytuacja się powtórzyła. Przed nami stanął odźwierny w mundurze i z kałachem w ręce krzycząc HASŁO?! Lekko nas zamurowało, bo nie dosłyszeliśmy co odpowiedzieli nasi poprzednicy. Spróbowaliśmy zwykłego Dzień dobry. Nie poskutkowało. HASŁO?! Druga próba Jak się masz? Wiem to głupie, ale tylko to na tą chwilę przyszło nam do głowy xD "Wojskowy" zmierzył nas od góry do dołu i po chwili zapytał Polska? Potwierdziliśmy wszyscy na raz po czym usłyszeliśmy głośne Chwała Ukrainie!! Powtórzyliśmy chórem i tak jak nasi poprzednicy zostaliśmy wepchnięci do środka.

Po wejściu zostaliśmy poproszeni o certyfikaty Covidowe, a w między czasie poczęstowano nas domowej roboty cytrynówką (przyznam skromnie, że była gorsza niż nasza). Po krótkich formalnościach wypchnięto nas z przedsionka na schody, aby wpuścić kolejnych klientów. Zeszliśmy na dół do bunkra, gdzie powitał nas kolejny żołnierz z kałachem w ręce. Zaprowadzono nas do odrobine za małego stolika i wyjaśniono, że menu dostępne jest po zeskanowaniu kodu QR.

W międzyczasie, gdy czekaliśmy na nasz obiad, co róż dało się słyszeć okrzyki Chwała Ukrainie! oraz wystrzały z broni. Przyznam, że dodawało to niesamowitego efektu do całego wystroju restauracji. Na obiad czekaliśmy maksymalnie kilkanaście minut, podczas których niestety udało nam się być świadkami jak dwóch nawalonych Ukraińców niszczy randkę parce z Polski :(

Po skończonym posiłku pora zwolnić stolik i ruszać dalej. Nawet wyjście było dostosowane do ogólnie panującego klimatu! Niskie tunele przypominające bunkier, wzdłuż których poustawiane były różne skrzynki m.in. na amunicję, na końcu których znajdowały się metalowe schody prowadzące na zewnątrz budynku. Na szczycie schodów naszym oczom ukazał się stary trójkołowiec wraz z maszyną przypominjącą hybrydę samolotu z samochodem. Wszystko dalej utrzymane w klimacie wojennego schronu. Zanim znaleźliśmy się ponownie na starym mieście, droga wyjściowa zaprowadziła nas do sklepiku z pamiątkami.

Zdecydowanie każdy odwiedzający Lwów powinien zajrzeć do tego świetnego miejsca! Jedzenie może i nie było rewelacyjne, jednak ceny bardzo przystępne i adekwatne do jakości (średnio wyszło nam po 30PLN za osobę). Nie można oczywiście pominąć wojennego klimatu! SZTOS!!

Najedzeni możemy ruszać dalej. I tu zatrzymam się na chwilę. Jeśli czytasz ten wpis i czekasz na relację z muzeów, galerii czy innych tego typu miejsc, to wybacz, ale nie tym razem! Pomimo, że lubię sztukę, architekturę itp., to podczas tego wyjazdu chcieliśmy totalnie wychillować i oderwać się od zapierdzielu jaki mamy na co dzień w Polsce. Wszystkich, którzy nie wyłączyli i chcą czytać dalej, ZAPRASZAM! :)

Skoro napełniliśmy nasze brzuszki można się odrobinę zalkoholizować i wybrać do jednego z popularniejszych barów na lwowskim rynku, a dokładniej do Teatr Piwa "Prawda". Lokal znajduje się w przepięknej kamienicy i zajmuje 3 piętra, plus piwnica! Postanowiliśmy usiąść na samej górze, aby mieć lepszy widok na całą restaurację, jednak lepszą opcją byłoby chyba piętro niżej, no nieważne. Aby zobaczyć menu należało także zeskanować QR kod znajdujący się na stoliku. Nie obawiajcie się jeśli nie wykupiliście ukraińskiej karty SIM, praktycznie w każdym lokalu dla klientów było dostępne WIFI.

Wybór piw był na prawdę spory i sądzę, że każdy jest tam w stanie wybrać coś dla siebie. Dodatkowo jeśli zgłodniejecie coś do jedzenia w karcie też się znajdzie.

Kolejnym punktem naszego alkotripu było jedno z naszych ulubionych miejsc, do którego wracaliśmy codziennie przez trzy dni. Zapraszam Was do Gazowej Lampy. Wchodząc do lokalu (oczywiście musieliśmy przedstawić certyfikat szczepienia) mamy do wyboru 2 opcje: iść na lewo do restauracji albo w prawo do baru. Chyba nie trudno zgadnąć, którą opcję wybraliśmy.

Bar był malutki, ale bardzo urokliwy i jak na okres poza sezonem, miejsca było wystarczająco. Bar, tak samo jak i poprzednie lokale, połączony był ze sklepikiem z pamiątkami.

W menu tym razem znajdował się tylko alkohol wysokoprocentowy sprzedawany w 200ml fiolkach. Do wyboru mieliśmy najróżniejsze domowej roboty mikstury m.in. truskawka, jabłko, porzeczka oraz zabójcza becherovka. Jedna fiolka to koszt 40UAH (ok. 6.5PLN). My skusiliśmy się na zestaw wszystkich smaków, czyli 10 fiolek. Do podziału na 4 osoby to teoretycznie nie dużo, jednak 3h snu robią swoje xD

W bardzo dobrych nastrojach (if you know what I mean) wyszliśmy z lokalu w poszukiwaniu kolejnego celu. I właśnie w tym momencie podjechała do nas na rolkach pani ze skrzydełkami i pejczem, którym niepostrzeżenie zdzieliła Daniela i zaplątała mu go dookoła szyi. Komiczna sytuacja. Powiedziała, że puści go dopiero jak Daniel zrobi sobie z nią zdjęcie. Nie mogłyśmy przestać się śmiać, ale zgodziliśmy się. Przy okazji okazało się, że nasz aniołek to pracownica baru, którego szukaliśmy, czyli Masoch. Hotel & Cafe. Dużo słyszeliśmy o tym miejscu od różnych osób. Pozytywnie nakręceni ruszyliśmy za rolkarką.

Aby móc usiąść w środku, ponownie musieliśmy okazać potwierdzenie szczepienia. Każdy z nas zamówił po drineczku i czekał ze zniecierpliwieniem co wydarzy się dalej.

Niestety, ale trochę rozczarowałam się tym barem. Tak to jednak bywa jak coś obrośnie legendą i oczekujesz nie wiadomo czego. Oczywiście kelnerki i kelnerzy przemykając po salach co jakiś czas smagali klientów pejczami, jednak to nie wyglądało tak, jak to słyszeliśmy z opowiadań. Warto jednak przekonać się na własnej skórze :)

Pora zakończyć na dziś alkoholizowanie się w barach. Po drodze do domu kupiliśmy w pobliskim sklepie jeszcze butelkę wina na lepszy sen i zakończyliśmy pierwszy z trzech dni urlopu.





Dzień 2


Rozpczynamy kolejny dzień. Wśród nas znalazły się pewne nienormalne osoby, które po 3h snu i całym dniu w podróży były na nogach już o 7 rano o.O Nie, nie byłam to ja, ja się zwlokłam z łóżka przed 10.00. Chociaż może jakbym wstała tak wcześnie jak niektórzy to zdarzylibyśmy zwiedzić wszystko co zaplanowaliśmy. Wolałam jednak się wyspać.

Zjedliśmy wspólnie jajeczniczkę na śniadanko i zaczęliśmy zwiedzanie od Lwowskiego Muzeum Piwa, gdzie mieliśmy jedynie 500m od naszego hotelu. Obiekt otwarty jest codziennie od 10:00 do 19:00, a bilet wstępu kosztuje 100UAH (ok. 18PLN) od osoby.

W muzeum znajdziecie mnóstwo eksponatów opowiadających ogólną historię browarnictwa, historię lwowskiego browaru oraz proes produkcji piwa, od początku aż po zabutelkowanie i dystrybucję.

Na samym końcu muzeum znajduje się kawiarenka, w której możecie skosztować lokalnego piwa. Jeśli nie chcecie zdecydować się na jeden rodzaj, do wyboru jest zestaw testowy 4x150ml za 60 UAH (10PLN). Każdy może znaleźć coś dla siebie.

Jeśli nie jesteście zainteresowani muzeum, a chcielibyście spróbować jedynie smakołyków lokalnego browaru, to kilka metrów za wejściem znajdują się osobne drzwi prowadzące wyłącznie do lokalu.

Po jakże intensywnej dawce wiedzy musieliśmy oczywiście naładować kalorie, aby mieć siły na dalsze zwiedzanie. Zasiedliśmy w pobliskiej kawiarence (tutaj także był potrzebny certyfikat covidowy) i zamówiliśmy po gorącej kawce i przepysznym ciastku. Chwila rozkoszy dla podbniebienia i można kontynuować wyprawę.

W okolicy Muzeum Piwa znajduje się Rynek Krakowski. Pamiętacie jak za dzieciaka mama zabierała Was na bazar, gdzie za kotarką przebierało się na kartonie, aby móc przymierzyć ciuchy, które chce się kupić? W Polsce jest już takich miejsc coraz mniej, jednak we Lwowie ten targ doskonale przypomniał dawne czasy. Między straganami musieliśmy poruszać się oczywiście w maseczkach.

Na stoiskach znajdziecie nie tylko najróżniejszą odzież i obuwie, ale także owoce, warzywa, jajka oraz różne lokalne wyroby. Początkowo mieliśmy w planach znaleźć jakiś pobliski market, aby zaopatrzyć się w zakupy na śniadanie. Jednak, gdy tylko odkryliśmy skarby Rynku, wszystko kupiliśmy na miejscu.

Pora odnieść nasze łowy do mieszkanka i zdecydować co robimy dalej. Wstępnie mieliśmy jechać na Cmentarz Łyczakowski, jednak do zachodu Słońca pozostało zaledwie 1,5h. Dlatego szybka zmiana planów. Ruszamy w stronę Starego Miasta, po drodzę mijamy Operę Lwowską, wieżę ratuszową i dopiero obiadek. Nasze plany jednak pokrzyżowała siła wyższa. Po pierwsze nie sprwdziliśmy w jakie dni Opera otwarta jest dla zwiedzających (w poniedziałki zamknięta), po drugie wieża ratuszowa zamknięta do 01.12.2021r. Skoro los zdecydował za nas poszliśmy na baaardzo lokalny obiad, czyli RAMEN. Zazwyczaj na wyjazdach wybieramy kuchnię lokalną, ale kuchnia azjatycka była w tak kuszącej cenie i do tego miała bardzo dobre oceny, więc nie mogliśmy się powstrzymać.

Ramen cudownie rozgrzewa brzuszek w zimne dni i idealnie dodaje energii do podziwiania miejskich uroków jesienią i zimą.

Skoro wszystko jest zamknięte i nie ma co zwiedzać, zawsze można pokręcić się po ciasnych uliczkach Starego Miasta, a nóż znajdzie się coś wartego zainteresowania. Tak było i tym razem. Natrafiliśmy m.in. na malutki targ antyków, gdzie zaopatrzyliśmy się we lwowskie magnesy. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię takie miejsca. Mają one wg. mnie "duszę".

Jeszcze kilka kamieniczek i tym razem na rozgrzanie trafiliśmy do Lwowskiej Kopalni Kawy. Na powitanie tradycyjne procedury, a następnie mamy do wyboru kawiarnie albo kopalnie. Wybraliśmy opcję nr. 2.

Zeszliśmy po schodach do podziemi. Na miejsu powitał nas barista, który zaproponował kawowy rytuał ognia. Długo nie musiał nas namawiać i z chęcią skorzystaliśmy z propozycji. Po chwili kawka czekała na naszych stolikach, po czym zostaliśmy poproszeni, aby zabrać wszystkie swoje rzeczy z blatów. W tle pogrywał utwór grupy Rammstein, a do akcji wkroczył barman piroman. Wymachiwał miotaczem ogania to nad kawami, to nad stolikami, w prawo, w lewo. Po skończonym rytualne kawki były gotowe już w 100%. Na idealnie spienionym mleczku nasz magik rozpuścił cukier, przez co utworzyła się na nim charakterystyczna skorupka. Do naszych przepysznych napojów mogliśmy wybrać dodatek: likier śmietankowy albo ciemny rum. Wszyscy zamówili rum, tylko ja (pazerna na słodycze) poprosiłam o śmietankowe procenty.

Po niesamowitym rytuale i przepysznej kawie podążyliśmy dalej w głąb kopalni, aby wydostać się z kawiarni. Weszliśmy po schodach ponownie na piętro, a naszym oczom ukazała się przepiękna kawiarnia, która była alternatywą dla kopalni.

Po wyjściu z Kopalni mineliśmy jeszcze kilka kamienic i udaliśmy się do ostatniego lokalu tego wieczoru- shisha bar Secret. Świetny wystrój, super drinka, miła obsługa! Wszystkim fanom shishy polecam z czystym sumieniem :) Jedyne co odradzam to tosty, niestety ale były nie smaczne.

W drodze powrotnej zachaczyliśmy jeszcze do naszego ulubionego miejsca.

Teraz można było iść spać z czystym sumieniem.


Dzień 3


Ostatni dzień zwiedzania Lwowa. Tym razem nikt nie był na tyle szalony, aby wstać o 7 rano. Wszyscy obudziliśmy się około 10:00, zjedliśmy przepyszną jajeczniczkę z wiejskich jajeczek kupionych na targu i ruszyliśmy. Dzisiaj jako pierwszy punkt wybraliśmy Cmentarz Łyczakowski -wejście kosztuje 50UAH (8PLN).

Poruszając się komunikacją miejska, na cmentarz można dostać się zarówno autobusem, jak i tramwajem. Jako, że najbliższy nam przystanek był koło Opery. stamtąd właśnie wyruszyliśmy autobusem nr 5A. Bilety na przejazd kupiliśmy u kierowcy za 10UAH (1,5PLN). Zanim jednak wsiedliśmy upewniliśmy się, czy aby na pewno autobus dowiezie nas do celu. Gdy dotarliśmy na nasz docelowy przystanek usłyszeliśmy wołanie kierowcy cmentarz, cmentarz!. Grzecznie podziękowaliśmy i opóściliśmy pojazd. Podróż trwała zaledwie 15 minut.

Cmentarz Łyczakowski jest najstarsza zabytkowa nekropolia Lwowa. Został założony w 1786. Jest miejscem pochówku wielu zasłużonych dla Polski i Ukrainy ludzi kultury, nauki i polityki.

Znajduje się tu ok. 300 tys. mogił, w tym ok. 2 tys. ma formę kamiennych grobowców, natomiast 23 to kaplice grobowe. Na grobach wzniesiono ok. 500 posągów i płaskorzeźb. Wiele wartościowych pomników znajduje się w południowo-zachodniej części cmentarza, między główną aleją a ulicą św. Piotra.

Od wiosny 1919 w części cmentarza od strony Pohulanki utworzono Cmentarzem Orląt Lwowskich. Znajdują się na nim mogiły uczestników wojny polsko-ukraińskiej o Lwów i Galicję Wschodnią, a także wojny polsko-bolszewickiej, poległych w latach 1918–1920 lub zmarłych w latach późniejszych. Nazywany jest Cmentarzem Orląt, gdyż część spośród pochowanych tam prawie 3000 żołnierzy to Orlęta Lwowskie, czyli młodzież szkół średnich i wyższych oraz inteligencja.

Poniżej Kaplicy Obrońców Lwowa i Katakumb wzniesiono z kamienia polańskiego monumentalny Pomnik Chwały. Miał on kształt wielkiej, łukowej gloriety (12 kolumn), wypukłej w kierunku pagórkowatej Pohulanki.

Wejścia doń od południa strzegły dwa kamienne lwy, z których jeden miał na tarczy napis: „Zawsze wierny”, drugi zaś: „Tobie Polsko”. Nad sklepioną bramą środkową, ku której zbiegały się oba skrzydła kolumnady, wyryto łaciński napis: „Mortui sunt ut liberi vivamus” (Polegli, abyśmy żyli wolni). Po przeciwnej stronie pomnika znajdowała się płaskorzeźba, przedstawiająca miecz na tle pięknej ornamentacji. Skrzydła pomnika zamknięte były potężnymi pylonami.

  • Na jednym z nich wyliczono miejsca walk z czasów obrony Lwowa,

  • Na drugim pylonie wyliczono miejsca walk na terenie Galicji (Małopolski) Wschodniej.

Niestety aktualnie Lwy są zasłonięte i nie ma możliwości, aby je zobaczyć.

Po dość długim spacerze wróciliśmy pod Operę z najdzieją, że to właśnie dzisiaj uda się nam ją zwiedzić. Niestety i tym razem szczęście nie dopisała, chociaż Pani z informacji turystycznej twierdziła, że obiekt jest otwarty. Mamy chociaż pretekst żeby wrócić i zwiedzić wszystkie pominięte miejsca.

Dzisiaj postanowiliśmy wybrać się na obiad na Rynek Krakowski i spróbować czegoś w barze mlecznym. Skoro dzień wcześniej przyburżuiliśmy, to dzisiaj można po studencku xD Mniej wiecej na środku targu znaleźliśmy niewielką, biłoniebieską budkę z napisem bar. Ryzyk fizyk, idziemy! Za ladą stała w fartuszku bardzo miła Pani, która przedstawiła nam dzisiejsze menu. Za jej plecami widać było niewilką kuchnię z wielkimi żeliwnymi garami ustawionymi na palnikach.

Każdy zamówił po daniu, które otrzymaliśmy w mniej niż 5minut. Panie miały już całe jedzenie gotowe i serwowały je na bieżąco. Nasz bar okazał się popularnym miejscem. Podczaas naszego biadu przewinęło się w nim dość sporo osób, jednak większość z nich zabierała obiadki na wynos. Znajdowali się też tacy (większość), którzy wpadali do Pani zaledwie na kielicha, popijając soczkiem z papierowego kubka. Za nasz obiadek, który przypominał babcine rarytasy zapłaciliśmy średnio 10PLN od osoby.

Na targu kupiliśmy ponownie jajeczka na śniadanie, kilka bułek na drogę powrotną i zabraliśmy wszystko do domu żeby móc już ze spokojem nacieszyć się ostatnim dniem w tym pięknym mieście.

Nie można odwiedzić Lwowa i nie zajść do Lwowskiej Manufaktury Czekolady. Znajduje się w samym Rynku, tuż przy Masoch. Hotel & Cafe. Nie martwcie się. Nie sposób nie zauważyć kilku piętrowej kamienicy, w której ulokowana została kawiarnia. Nie wiem jak jest w sezonie, ale w okresie w którym byliśmy, aby napić się cudownego naparu rozkoszy należało wdrapać się po drewnianych schodach aż na trzecie piętro. Chociaż można później delektować się słodkościami bez zbędnych wyrzutów sumienia.

Jak i w poprzednich lokalach, i tutaj menu dostępne było po zeskanowaniu kodu QR. Oczywiście wersja papierowa także była dostępna, jednak wyłącznie po ukraińsku. Każdy z nas zamówił po kawałku ciasta. Daniel swoim zdecydowanie wygrał. Niestety za to mój serniczek był najsłabszy ze wszystkich ciast, które zamówiliśmy. Dodatkowo do ciasta razem z Judytą zmówiłyśmy filiżankę białej czekolady, Paulina zaś wybrała odrobinę lżejszą wersję, czyli czekoladę z mlekiem. Średnio za słodki zestaw zapłaciliśmy 140UAH (20PLN).

Ostatnią restauracją do której wybraliśmy się na kolację, również mogę polecić Wam z czystym sumieniem, była Premiera Lwowska. Lokal urządzony w przepięknym stylu, a do tego bardzo smaczne dania w bardzo rozsądnych cenach.

Po kolacji udaliśmy sie w świetnych humorach do hotelu, aby niestety spakować się z powrotem do Polski.

Aby dostać się rano na lotnisko, ponownie skorzystaliśmy z usług UBER'a. I tak jak pierwszego dnia, za przejazd zapłaciliśmy ok. 20PLN. Planowo samolot powinien odlecieć o godzinie 10:45, jednak ze względu na ogromną mgłe nie obyło się bez opóźnienia. Na szczęście czekaliśmy tylko 45min. Zawsze mogło się skończyć tak jak u innych, czyli całkowicie odwołanym lotem :)

Lwów polecam zdecydowanie każdemu kto lubi swój wolny czas spędzać w mieście, delektując się wspaniała architekturą i przepyszną lokalną kuchnią oraz tym, którzy lubią poimprezwać. Szalonej rozrywki, w normalnych czasach, w tym mieście na pewno Wam nie zabraknie.


Ile kosztował nas cały wyjazd:



  • bilety 78 PLN

  • nocleg 150PLN

  • pieniądze wydane na jedzenie, pamiątki, wejściówki itp. 350PLN

213 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page