top of page
  • Sand_traveltheworld

Raj dla surferów

W marcu 2020 roku świat ogarneła pandemia koronowirusa COVID-19 i wszystko stanęło na głowie. Wiosną został wprowadzony lockdown w większości państw UE i nie tylko. Wszyscy siedzieliśmy zamknięci w domach bez możliwości wyjścia do restauracji, kina, nie wspominając już o jakichkolwiek wyjazdach. Z początkiem lata wszystko zaczęło pomało wracać do normy. Otwarto ponownie restauracje, salony kosmetyczne, kina czy aquaparki. Ludzie wyszli z domów i zaczeli wykorzystywać swoje urlopy, jednak w obawie czy to przed wirusem czy przed niepewnością latania głównym kierunkiem podróżniczym było pozostanie w kraju.

Jako, że z Danielem mieliśmy bardzo pracowite lato i nie mieliśmy możliwości wyjechać dokądkolwiek, pod koniec sierpnia zaczeliśmy szukać lotów na październik. I udało się! Loty z Berlina za 250zł w dwie strony linią EasyJet do Faro i powrót z Lizbony. Bez zastanowienia stwierdziliśmy, że bierzemy!

Czym wyjazd był bliżej, tym bardziej nie mogliśmy się go doczekać! Przyszedł październik i świat niestety ponownie zaczął wariować. Ponowne ograniczenia, obowiązkowe testy i zbliżający się małymi kroczkami ponowny lockdown! Nasz wyjazd do samego końca stał pod wielkim znakiem zapytania. Pomimo obaw przyszła pora na odprawę przed wylotem i nagle bum! Pierwsze złe wieści "Niemcy wymagają od przyjezdnych testu na Covid-19". Na szczęście okazało się, że przy tranzycie nie jest wymagany! No to skoro możemy bez problemu dostać się na lotnisko odprawmy się. I nagle drugi policzek! Lot powrotny z Lizbony został odwołany! Opadły mi ręce. Jednak nie ma co się załamywać! Złożyłam wniosek o zwrot kasy za bilety (30dni oczekiwania- ciekawe ile to potrwa w rzeczywistości?!) i zaczęłam szukać alternatywnych lotów. Udało się! Na ratunek przyszedł RyanAir! Bilet z pierwszeństwem wejścia (wyszło taniej niż dokupowanie najmniejszej 10kg walizki) w tej samej cenie co w EasyJet, BIORE! Jedyny minus to powrót o jeden dzień szybciej, lepsze to niż utknąć.


Dzień 1

Nadszedł wyczekiwany dzień 26.10! Lot mieliśmy o 7:00, w związku z czym wyjazd zaplanowaliśmy na 3:00 w nocy. Po drodzę zabraliśmy naszych towarzyszy podróży, czyli siostrę Daniela i jej narzeczonego.

Droga do Berlina przebiegła bez żadnych problemów. Do granicy DK18, a następnie w Niemczech autostradą aż do samego lotniska.

Samochód zostawiliśmy na McParking położonym nieopodal lotniska- koszt pozostawienia samochodu na tydzień czasu to 24EUR. Wsiedliśmy do busa, który zabrał nas prosto na Berlin Brandenburg Terminal 5.

Podczas odbrawy, należało okazać wygenerowany kod QR, który otrzymywało sie po wypełnieniu Passenger Locator Card. Nie martwcie się jednak jeśli go zapomnicie! Nikt Wam głowy nie urwie. Jedyne będziecie musieli wypełnić przed wejsciem do samolotu jego papierową wersję. W samolocie zajęta była 2/3 miejsc. Do tego pasażerowie rozsadzeni byli na co drugie siedzenie. Wszyscy pasażerowie oraz obsługa samolotu musieli mieć założone maseczki

W końcu mogliśmy odechnąć z ulgą i rozsiąść się w ciasnych fotelach Airbusa. Niczym podróż teleporterem, otworzyliśmy oczy po "krótkiej" drzemce, a samolot pomału zaczynał przygotowywać się do lądowania. Jeszcze tylka chwila i będziemy mogli poczuć powiew ciepłego powietrza na własnej skórze. I oto jesteśmy na przepięknym południu Portugalii- Algarve!

Po wylądowaniu udaliśmy się na wskazany przez wypożyczalnie samochodów parking, aby poczekać ponownie na busa, który zabierze nas prosto po naszą magiczną maszynę, dzięki której przez najbliższe 3dni będziemy mogli przemierzyć tą malowniczą część państwa. Na busa czekaliśmy ok. 30min, chyba o nas zapomnieli, no ale cóż. Samochód wypożyczyliśmy w wypożyczalni Centauro, koszt wypożyczenia samochodu klasy B (czyli Citroen C3, Seat Leon) z pełnym ubezpieczeniem wyniósł nas 81EUR. Pełne ubezpieczenie miało redukować wysokość depozytu do 0EUR, taką dostałam wiadomość dużymi literami w mailu, jednak na miejscu okazało się odrobinę inaczej. Pani w okienku uznajmiła, że drobnym druczkiem było napisane, że mimo pełnego depozytu trzeba zapłacić 98EUR kaucji za paliwo (w razie jeśli nie zwrócicie samochodu z pełnym bakiem) oraz 100EUR kaucji w razie wjazdu na płatną autostradę. W sumie 198EUR depozytu, którego nie powinno być! Na szczęscie można płacić kartą debetową. Należy jednak pamiętać, aby była to ta sama karta, którą zapłaciliście za wypożyczenie auta!

Mieszkanie mieliśmy zarezerwowane, ponownie za pomocą portalu www.airbnb.com, w miejscowości #Portimao i za 3 noclegi zapłaciliśmy 1070zł. Mieszkanie w wieżowcu na 9 piętrze z widokiem na Ocean, zdecydowanie mogłabym tam zamieszkać. Jednak zameldowanie mieliśmy umówione na godzinę 15.00, czyli pozostawało nam jeszcze (tak nam się wydawało) kupę godzin na zwiedzanie. Postanowiliśmy więc wsiąść do samochodu i pojechać do pierwszego zaplanowanego punktu - Plaża Carvalho.

Widok był niesamowity! Wysokie klify i ogromne fale rozbijające się o nie, co jakiś czas ukryta plaża wyłaniała się spomiedzy skał. Brak słów żeby wyrazić to co wtedy widzieliśmy.

Zbliżała się pomału umówiona godzina, a do Portimao mieliśmy ok. 30minut jazdy i w tym momencie dotarło do nas, że nikt nie zaznaczył na mapach gdzie dokładnie zostawiliśmy nasze auto! Krążyliśmy i krążyliśmy gubiąc się co jakiś czas na dzikich ścieżkach. Na szczęście nasza gospodyni zgodziła się przesunąć godzinę spotkania na 16.00 i dzięki temu bez pośpiechu mogliśmy dotrzeć do celu, robiąc po drodzę zakupy na śniadanie w Lidlu.

W końcu po tylu godzinnej podróży wymarzony prysznic i ciepła herbatka <3 Po jak najbardziej zasłużonym odpoczynku wybraliśmy się na kolację. Wybraliśmy lokal Pizzeria Bulli & Pupe, może mało portugalskie jedzenie, ale na tamtą chwilę zdecydowanie było to na co mieliśmy ochotę. Na przystawkę wybraliśmy pizzę a na główne danie spagetti bolognese, spagtti carbonara oraz spagetti brocoli. Oczywiście nie mogło zabraknąc karafki pysznego białego wina! Miejsce okazało się doskonałym wyborem. Spagetti było smaczniejsze niż to, które jedliśmy we Włoszech! Do tego wszystkie dania były w bardzo przystępnych cenach.

Pomimo późnej godziny temperatura powietrza była idealna, nie za zimno, nie za ciepło, dlatego wspólnie uznaliśmy, że zakończymy dzisiejszy dzień spacerem po plaży. Woda w Oceanie była baaardzo rześka. Jak dla mnie zdecydowanie za zimna na kąpiele.


Dzień 2

Jak cudownie zacząć dzień od kawki/herbatki popijanej na balkonie z widokiem na Ocean. Od razu życie staje się piekniejsze.

Po relaxie na balkonie wyruszyliśmy do Benagil Caves, jednak dane nam było zobaczenie jej tylko i wyłącznie z góry. Dostać się do środka można wyłącznie od strony Oceanu za pomocą łódki, supa itd. Uroki podróżowania poza sezonem, należy liczyć się z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Tak właśnie było i tym razem. Wszystkie firmy które oferują rejsy wzdłóż wybrzeża odmówiły wpłynięcia do jaskini ze względu na zbyt duże fale. Może następnym razem się uda. Mamy teraz pretekst żeby wrócić do Algarve.


Skoro w #BenagilCaves pocałowaliśmy klamkę ruszyliśmy w stronę punktu nr. 2, czyli #AlgarSeco. Są to malownicze formacje skalne pośród których zostały wybudowane drewniane schodki prowadzące do tajemniczej jaskini #Aboneca, w której znajdują się okna na Ocean.

Pomiędzy skałami znajdziemy malutki bar, w którym można wypić kawkę, wino albo drineczka w przystępnej cenie z widokiem na Atlantyk.

Ostatnie chwile zadumy i ruszamy do #Lagos. Zaparkowaliśmy auto koło Plaży Estudantes, niestety parking płatny jednak ceny uczciwe. Za 2h zapłaciliśmy 2EUR.

Plaża #Estudantes jest jedną z najpopularniejszych plaż w Lagos, a jeszcze bardziej popularny jest Most Rzymski. Czy warto jechać specjalnie, aby zobaczyć to miejsce? Zdecydowanie nie! Miejsce miało swój klimat, ale zdecydowanie nas nie powaliło.

Po kilku godzinach zwiedzania w brzuchach zaczeło nam niemiłosiernie burczeć. Błądzac wąskimi uliczkami natrafiliśmy na restaurację The Garden.

Restauracja urządzona w niesamowitym klimacie. Ławki i krzesła wyglądające na takie, które dużo już przeżyły. Dodatki z różnych zakątków świata. Przepiękne rośliny, między które zostało powplatane oświetlenie. W nocy restauracja musi wyglądać magicznie! My niestety nie mieliśmy aż tyle czasu żeby siedzieć do nocy.

Cała czwórka jednogłośnie wybrała taki sam obiad, grillowana rybka z białym winem. Niebo w gębie! Rybka rozpływała się w ustach! Zdecydowanie musicie tam zajrzeć będąc w Lagos!

Po jedzeniowej rospuście wybraliśmy się w dalszy spacer malowniczymi uliczkami Lagos w stronę portu. Obserwując wszystkie zacumowane motorówki, łódeczki i jachty bez problemu można się rozmarzyć.

Wolnym krokiem miejską promenadą wróciliśmy do samochodu, aby ruszyć na ostatnią już tego dnia plażę.

Tuż obok naszego parkingu znajdowały się trzy interesujące obiekty. Pierwszym z nich była Forteca Ponta da Bandeira.

Następnym mury zamku.

Trzecim był kościół Santa Maria de Lagos oraz otaczający go plac.

Praia do Camilo jest zdecydowanie najpopularniejszą plażą Lagos. Gdy wpiszemy "Lagos" w google grafika ujrzymy właśnie to miejsce. Na szczycie klifu znajduje się elegancka restauracja, obok której pomiędzy skałami wybudowane zostały drewniane schodki prowadzące w dół klifu prosto na plażę.

#PraiadoCamilo to w praktyce dwie plaże połączone przejsciem wykutym w skale. Niesamowicie zajmujące miejsce, które polecam każdemu będącemu w okolicy. Warto wspomnieć, że parking przy plaży jest darmowy.

Zaczynało zmierzchać, a wejście po ciemku po takich schodach mogłoby nam sprawić mały problem. W związku z czym postanowliśmy wracać do domu. Było nam bardzo ciężko pożegnać się z tym niesamowitym miejscem.

Jeszcze tylko winko, partyjaka makao i można iść spać.


Dzień 3


Kolejny piękny poranek z widokiem na Ocean <3 Po przepysznym śniadanku pora ruszyć w drogę. Dzisiejszy dzień spędziliśmy i tu Was zaskocze, ponownie na plażach! Na pierwszy strzał poszła Bordeira's beach.

Cóż to był za niesamowity widok! Plaża szeroka, że praktycznie końca nie widać, w oddali wyłaniały się piaszczyste wydmy porośnięte roślinami wyglądającymi jak mikołajek nadmorski, ale czy to na pewno on niestety nie powiem, bo się nie znam. Pośrodku plaży została wybudowana mała, drewniana chatka, w której mieści się szkoła surferska. Obraz jak z bajki.

Plaża okazała się jednym z najpięknijszych miejsc jakie do tej pory widziałam. Ogromne bałwany kłębiące się na wodzie, po to by po chwili rozstrzaskać się o skały. Malutkie ptaszki biegające niczym postaci wycięte prosto z kreskówki w poszukiwaniu jedzenia i jednocześnie uciekające od wody. Dopełniając wszystko Ocean wyrzucił akurat na brzeg mnóstwo meduz, w tym jednego giganta mierzącego prawie 50cm!

Spacerowaliśmy po plaży wzdłuż i wszerz napawając się tym niesamowitym widokiem, aby nie zapomnieć żadnej chwili,, zapamiętać wszystko jak najlepiej i jak najdłużej. Na jednym z klifów zostały wybudowane drewniane schodki na plażę, które jak zdąrzyliśmy zauważyć są tutaj bardzo popularne. Schodki te prowadzą również do punktu widokowego, z ktorego doskonale widać całą plaże oraz ogrom Oceanu.

Wydawało nam się, że czas na chwilę się zatrzymał i tak już pozostanie. Niestety to tylko marzenia i pora wracać do rzeczywistości. Ruszyliśmy dlatego w dalszą drogę, a dokładniej 20km dalej na Praia da Cordoama.

Tym razem plaża nie była już tak wielka jak poprzednia, jednak równie spektakularna. Tradycyjnie można było na niej znależć domek ze szkółką surferską oraz olbrzymie klify.

To miejsce miało w sobie coś innego, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że była bardziej mroczna. Wrażenie to potęgowała mgła spowijająca znaczną część plaży w połączenie z klifami, które miały znacznie inna strukturę i były wręcz czarne. Jak można chcieć wracać do kraju gdy dookoła takie widoki!

Pozostawiając w pamięci te niesamowite widoki zapakowaliśmy się do samochodu żeby zdarzyć jeszcze tego dnia zobaczyć Cabo de São Vicente, czyli przylądczęść Europy najbardziej wysunięta na południowy zachód.

Jednak zanim tam ruszymy wybraliśmy się na obiad do pobliskiego miasteczka Vila do Bispo. Nie podam Wam jednak nazwy restauracji w której jedliśmy, ponieważ jedzenie zdecydowanie nie było godne polecenia.

Najedzeni, ale nieustatysfakcjonowani ruszyliśmy dalej do celu. Na Cabo de São Vicente stoi latarnia morska, za murami której znajdziecie małą kawiarnkę.

Na którym wybrzeżu Algarve byśmy nie byli klify i rozbijające się o nie wielkie fale Atlantyku robiły na nas takie samo wrażenie. Budzą jednocześnie strach i podziw dla siły natury.

1,5km na wschód od latarni wybudowany został mały fort Sao Vincente, a jeszcze kawałek dalej Forteca Sagress. Wstęp do fortecy kosztuje 3eur od osoby, co jest wg. mnie uczciwą ceną za zwiedzenie tego obiektu. Nie polecam jednak przyjeżdżać na ostatnią chwilę, najlepiej przeznaczyć sobie na to miejsce nie mniej niż 1h.

Fort został zbudowany w XVI wieku, jednakże na przestrzeni lat był on wielokrotnie atakowany i niszczony. Za każdym razem fort był odbudowywany, a swój obecny kształt uzyskał w czasie ostatniej większej przebudowy jaka przeprowadzona została w pierwszej połowie XX wieku.

Zaskakującym dla nas widokiem byli wędkarze sasiadający na zboczach wysokich klifów probujący złowić coś w odmętach spienionej wody.

Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, a my pomału wracaliśmy do Portimao. Nazajutrz musieliśmy wstać w miarę wcześnie, aby na 10.00 rano dojechać do Faro i zwrócić samochód do wypożyczalni.

Na zakończenie dnia żeby nie był on zbyt idealny, otrzymałam SMS od FlexiBus'a z informacją, że nasz przejazd Faro-Lizbona został anulowany! Na szczescie darmowy internet jest dostępny praktycznie wszędzie i mogliśmy poszukać innych połączeń, nie chcąc ryzykować ponownego anulowania przejazdu wybraliśmy portugalską kolej.


Dzień 4


Ostatnia kawka na najlepszym tarasie i ruszamy w drogę. Wyjeżdżając z Portimao w stronę Faro przejeżdżając nad rzeką Arde można zobaczyć stada flamingów spacerujących po mieliźnie w poszukiwaniu jedzenia. Nie udało nam się niestety uchwycić ich aparatem, może następnym razem.

Do wypożyczalni dotarliśmy na czas. W takich momentach pełne ubezpieczenie to zbawienie, ponieważ dzień wcześniej na parkingu kotoś przywalił nam w auto i uciekł! Zgłosiliśmy przy zwrocie wgniecenie, sprawdzili czy zatankowaliśmy do pełna i tyle, żadnych problemów. Podpisałam dokumenty, Pan na miejscu zwrócił kaucje za paliwo, na pozostałe 100eur trzeba poczekać 5-10dni roboczych.

Spod wypożyczalni zamówiliśmy Ubera. Szacowany koszt przejazdu to 5-10eur i w związku z obecną sytuacją kierowca może zabrać max 3osoby. Ustaliliśmy, że zamówimy 2 taksówki. Najpierw pojedzie Daniel z T i kupią bilety na następny dzień na pociąg, a później ja z P. Na szczęście taxówka mogła pomieścić śmiało 4 osoby z tyłu, nie narażając w żaden sposób kierowcy. Nie musząc się rozdzielać z walizkami na kolanach pojechaliśmy na pkp. Przejazd wyniósł nas 6EUR.

Bilety na 8.30 następnego dnia kosztowały po 22EUR za osobe, czyli 10EUR więcej jak autobus. Jak dla mnie to dobra cena, tym bardziej, że komfort jazdy pociągiem jest znacznie lepszy aniżeli autobusem.

Nasz hostel znajdował się 10min spacerem od dworca i jednocześnie w centrum Faro. Lokalizacja idealna! Tym razem pokoje zarezerwowaliśmy za pośrednictwem www.booking.com. 2 pokoje za dobę kosztowały nas 60EUR.

Pokoje nie były jeszcze gotowe, dlatego zostawiliśmy jedynie walizki i wygłodniali wybraliśmy się szukać miejsca na obiad. Padło na mała restaurację Ciao Ristorante Cafe, w której jednocześnie szefem, kucharzem i kelnerem był właściciel. Pan w podeszłym wieku przedstawił nam ofertę dnia: bruscetta na przystawkę, spagetti z owocami morza jako główne danie, do tego kawa i napój w cenie 10EUR.

Teoretycznie w zestawie powinien być też deser, jednak w praktyce go nie dostaliśmy.

Jedzenie było przepyszne! Zdecydowanie po raz kolejny lepsze niż to, które jadłam kiedykolwiek we Włoszech. Do tego porcja obiadowa była baaardzo uczciwa. Nie dość, że spora to na dodatek ilość owoców morza była zaskakująca. Najedzeni i szczęśliwi wróciliśmy do hostelu wziąć prysznic i zrobić sobie krótką drzemkę.

Zwarci i gotowi ruszyliśmy zwiedzić centrum miasta. Faro jest bardzo urokliwym miastem, tak jak większość miast na południu Portugalii.

Znajdą tutaj coś dla siebie pasjonaci zarówno muzeów i architektury, jak i wielbiciele natury. Cisza w mieście jest zdumiewająca. Podróż poza sezonem to jedno, ale to co zrobiła pandemia to drugie. Brak turystów, puste restauracje, dużo lokali było pozamykanych i tu nasuwa się pytanie "Splajtowali, czy zamkneli sie po sezonie?".

Po kilkugodzinnym spacerku wybraliśmy się do przystani podziwiać zachód słońca. Jak bardzo niezwykły jest to widok, oczywiście nie chodzi mi tutaj, że w Faro zachód słońca jest wyjątkowy, w niektórych miejscach wygląda po prostu bardziej czarująco.

Słońce chylące się ku zachodowi, na horyzoncie pływające łódki, do tego w tle samoloty lądujące albo startujące. Słońce zniknęło z naszych oczu w kilka chwil, nie zdarzyłam nawet wyciągnąć telefonu żeby zrobić zdjęcie. Na szczęście Danielowi się to udało.

Zaczynało nam burczeć w brzuchach, co oznaczało kolację. Krążąc wcześniej pośród wąskich uliczek natkneliśmy się na Faraon Steak House z bardzo apetycznie wyglądającymi daniami oraz ciekawymi cenami. 800g steak kosztował 55EUR. Tak wielka porcja była zdecydowanie wystarczająca dla 3-4osób.

Wieczór i Algarve pożegnaliśmy przy smacznym winku na tarasie naszego uroczego hostelu.

158 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

72h we Lwowie

bottom of page